Jestem pewna, że dla niektórych z Was moja chęć celebracji życia i robienia czegoś tylko dla siebie jest hmmmm…wkurzająca? A może nawet niewyobrażalna? Ściema? Lukrowana rzeczywistość? W końcu jestem mamą trójki dzieci! Jak? Gdzie ? Kiedy wciskać czas dla siebie? Może część z Was myśli, że mam permanentną pomoc, albo że tata chłopców wykonuje wolny zawód i jest ciągle w domu. Zatem nie, ani jedno, ani drugie. W tygodniu T. nie ma przez minimum 12 godzin, mieszkam kilkadziesiąt kilometrów od dużego miasta i tym samym daleko od skupiska wszelkich „łódzkich” babć. Na co dzień sama ogarniam chłopaków (zwanych Szarańczą), co momentami jest dla mnie sporym wyzwaniem. Dlaczego? Bo macierzyństwo jest wspaniałe i nie zastąpi go nic, ale jest też jakieś ALE…macierzyństwo to stres, złość i napięcia. Nie jestem też Himenką z nadziemskimi siłami. Czas dla siebie, albo wciskam między obowiązki, albo rezygnuję z niektórych z nich (w końcu od brudnych garów w zlewie jeszcze nikt nie umarł, co nie?).
.